sobota, 25 sierpnia 2012

490 / Moja historia. Cz. 4. Znowu Niemcy i efekt jojo

Wstałam dziś o 10:30. Wcześniej nigdy nie wstawałam w soboty tak wcześnie. Starałam się spędzić dzień pożytecznie. Napisałam artykuł na moją stronę germanistyczną, pouczyłam się hiszpańskiego. Potem czytałam. Popołudniu zadzwonili do mnie przyjaciele z pytaniem, czy mogą przyjechać. Mniej więcej raz w tygodniu pomagam ich synowi w zadaniach domowych. Oni mówią po niemiecku nieźle, ale nie płynnie, dlatego nie są w stanie mu pomóc. Chcieli mi za to płacić, ale powiedziałam, że nie wezmę od nich ani centa, bo to w końcu moi przyjaciele i też mi pomagają. Byli u mnie prawie 2 godziny. Dzisiaj pomagałam ich synowi w zadaniach z niemieckiego, przyrody, religii i angielskiego.

Miałam pójść dzisiaj do supermarketu, ale jakoś nie chciało mi się. Pójdę w poniedziałek albo we wtorek. Dobrze, że jest chłodno. Nienawidzę upałów.

Wieczorem byłam biegać. Biegałam przez 52 minuty. Miałam parę dni przerwy i łapała mnie kolka, ale pomyślałam sobie: kochana, nie ma, że boli.

Kiedy wróciłam, to chciałam wyłączyć odtwarzacz mp3. Chyba jakoś zepsułam, ale nie wiem jak. Wyłączałam tak jak zwykle i się zatrzymało na napisie "power off". Cały czas tak się świeci i nie da się nic zrobić. Komputer nagle też mi go nie odczytuje. Jestem załamana. Mam ten mp3 od dwóch lat i do tej pory działało perfekcyjnie. Co nagle mogło się stać? Nie wiem, co zrobiłam nie tak. Będę chyba musiała kupić nowy. Jak zwykle musi być jakiś problem. Nie może być przecież tak, że chociaż przez 5 minut nie mam żadnego problemu...

Bilans:
10:45 - 3 wafle ryżowe - 78
kawa z mlekiem - 30
13:30 - jogurt naturalny 150g - 50
łyżka otrębów pszennych - 7
2 morele - 42
kromka chrupkiego z musem paprykowym - 30
15:30 - kawa z mlekiem - 30
16:30 - gotowane jajko - 78
3 kromki chrupkiego - 63
pomidor - 26
mus paprykowy - 30
wafel ryżowy - 26

Razem: 490 kcal. 

Jogurt naturalny z morelą i otrębami pszennymi. Bardzo lubię! 




Przedostatnia część mojej historii:


Na piątym roku studiów trzeba było oczywiście zacząć szukać pracy. Wiedziałam doskonale, jak jest w Polsce, a szczególnie na moim Podkarpaciu, więc nie miałam żadnej nadziei. Rano chodziłam na zajęcia, popołudniu robiłam nadobowiązkowe praktyki, do domu wracałam późno. Uczyłam się też języków obcych. Podania o pracę złożyłam w ok. 200 szkołach. Wszystko na nic. Potem żałowałam, że straciłam pieniądze na drukowanie CV. W większości tych szkół byłam osobiście. Przez prawie 3 miesiące objeżdżałam całą okolicę, żeby składać te podania. Jeździłam oczywiście autobusami, więc dużo czasu mi to zajęło. Było to w drugim semestrze, kiedy miałam mniej zajęć na uczelni.

Nie miałam żadnych znajomości, więc byłam skreślona. Potem się dowiedziałam, że np. w jednej szkole pracę dostała moja koleżanka z roku, która miała średnią niewiele ponad 3, nigdy nie była w Niemczech, a na dodatek nawet nie mówiła poprawnie po niemiecku… To ja powinnam była dostać tę pracę. Rozmowy kwalifikacyjnej oczywiście nie było. Przecież w większości polskich szkół dyrektorzy nie zadają sobie trudu, tylko zatrudniają kogoś znajomego. Potem są tacy nauczyciele, jacy są. 


Na uczelni pewnego dnia zobaczyłam ogłoszenie o zagranicznym stypendium. Można było wyjechać do innego kraju, żeby tam uczyć. Pomyślałam sobie: dlaczego nie? Musiałam wypełnić bardzo długi wniosek, ok. 30 stron, dokładnie wszystko uzasadnić i opisać, co bym chciała robić w zagranicznej szkole, napisać o swoich doświadczeniach i planach. Mało brakowało, a nie złożyłabym tego wniosku. Przez codzienną bieganinę miałam mało czasu i wypełniałam ten wniosek w ostatni możliwy termin – deadline. Napisałam wszystko prostymi słowami, nie wymyślałam nic specjalnego. Uzupełniłam wszystko w 2 godziny, a było tego mnóstwo. Może to właśnie zachwyciło komisję w Warszawie? Wnioski złożyło ponad 500 osób, stypendium dostało 80. W tym ja.


Najpierw dowiedziałam się, że dostałam to stypendium. Potem, dokąd pojadę. Okazało się, że skierowano mnie do Niemiec. Przed wyjazdem jeszcze liczyłam, że może z którejś szkoły się odezwą, bo wcale nie chciałam opuszczać Polski, ale oczywiście nie dostałam żadnego telefonu. Obrona pracy magisterskiej była formalnością. Nie stresowałam się w ogóle.

Wykorzystałam wakacje, żeby spędzić czas z rodziną. Wcześniej popatrzyłam tylko na mapę Niemiec, żeby wiedzieć, dokąd w ogóle jadę. Skontaktowałam się ze szkołą, znaleźli mi mieszkanie i w połowie sierpnia pojechałam. Nie bałam się, bo przecież wcześniej już żyłam w Niemczech.


Pierwsze dni w niemieckiej szkole były trudne. W ogóle mnie nie przygotowano do niczego. Szkoła funkcjonowała inaczej niż polskie szkoły. To był szok. W pierwszy dzień poszłam na lekcje, nie znając nawet regulaminu szkoły. Nikt nie wpadł na to, żeby mi go dać. Ciężko mi było. Na początku nie umiałam radzić sobie z uczniami. W pierwszych tygodniach często wracałam do mieszkania i płakałam z nerwów. Nawet na weekendach nie mogłam się uspokoić. Musiały minąć 2-3 miesiące, zanim wyrobiłam w sobie odporność psychiczną i utwierdziłam się w tym, że chcę być nauczycielką. Cieszyłam się też, że mieszkam sama i że jestem niezależna.  


Zaczęłam jeść słodycze, ale nie ze stresu. Zaczęłam je jeść, bo w Niemczech są moje ulubione czekolady, których nie ma w Polsce. Poza tym często kupowałam w piekarni tradycyjne niemieckie wypieki. Znowu codziennie jadłam słodycze (ale nie tyle co w najgorszym okresie). Często jadłam też niestety smażone jedzenie. Nie uprawiałam sportu. Efekt jojo zaliczyłam więc z własnej głupoty. W ciągu roku szkolnego wróciłam do swojej najwyższej wagi, czyli ok. 65 kg. Wtedy zaczęło mi to jednak bardzo przeszkadzać. Na wiosnę zeszłego roku zaczęłam popadać w skrajności. Postanowiłam np. jeść tylko marchewki, wytrzymałam kilka dni i rzuciłam się na jedzenie. Myślałam, że nie dam rady schudnąć. 


Po pierwszym roku w niemieckiej szkole wróciłam do Polski, bo nie wiedziałam, czy dostanę umowę w szkole. Wakacje spędziłam u rodziców. Jadłam wtedy dużo słodyczy i lodów. Usiłowałam znaleźć pracę w Polsce, ale tylko straciłam pieniądze na jeżdżenie na rozmowy kwalifikacyjne. W lipcu dostałam maila z Niemiec, że jednak dostanę umowę, więc było jasne, że wracam do Niemiec. Nie wahałam się. Na początku sierpnia zeszłego roku wróciłam więc tu, gdzie do tej pory jestem. To wtedy wpadłam w pro Anę, ale o ostatnim etapie już jutro. Od tamtej pory z Nią jestem.  

Dzisiaj Kate w eleganckich sukniach:


11 komentarzy:

  1. W końcu dotarłam na Twój blog (przeglądam od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz komentuje ;) Ja też nie znoszę upałów. A mp3 z czasem tak mają - nic nie zrobiłaś źle, mój też po paru miesiącach zaczął się "wieszać". Będę częściej zaglądać i komentować. Pozdrawiam i zapraszam do mnie http://sissi696.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm... Moja waga jest dobra, tylko ja po prostu od kilku dni nie korzystałam z toalety. Bardzo mnie boli brzuch i nawet się nie mogę wciągnąć, myślę, że to dlatego. Wzięłam już syrop, który ma mi pomóc i mam nadzieję, że jutro będzie lepiej z wagą :)
    Dziękuję za wsparcie, nawet nie wiesz jak mi pomagasz ;>

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam takie pyyytanie, skąd wiedziałaś że istnieje w ogóle takie cos jak ` pro - ana ` ? :)
    Mp3 pewnie sie samo naprawi bo po dluzszym korzystaniu z niego się zacinaa. Bardzo dobry bilans.
    A ten jogurcik z morelami wyglada bardzo smakowicie ,moze zrobię sobie taki :) . Powodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty nie tylko wyglądasz na młodszą, ale masz także młodsze stawy. Gdybym ja tyle biegała pewnie już wszystko by mnie bolało, nie mówiąc o jakiś urazowych kontuzjach. Co do historii to przeczytałam wszystkie części. Ciekawa, nie dziwie się, że prace dotała Twoja koleżanka ze średnią trochę ponad trzy. Yaki brutalny świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście nie planuje tyć od słów Taty. Nie przejęłam się tym jakoś bardzo mocno, bo z tatą to nigdy nie wiadomo kiedy żartuje, a kiedy mówi poważnie.
      Co do zainteresowania to fotografuję, mam swoje konto na deviantarcie, publikowałam zdjęcia na blogu przy okazji różnych notek, ale nie mam ciekawego spojrzenia na świat. Zagłębiłam wiedzę w tym temacie, ale nigdy nie będę w tym naprawdę dobra. Oczywiście hobby chciałabym mieć, ale nie spotkałam nic takiego co by mnie naprawdę zafascynowało. Szukam tego i znaleźć nie mogę. Chciałabym też być w czymś bardzo dobra, ale nic nie jestem w stanie doszlifować.

      Usuń
  5. Od kilku dni czytam Twoją historię z wielkim zainteresowaniem:)
    Najbardziej porusza mnie to, że czasami same robimy sobie szkodę i z własnej głupoty/słabości tyjemy.
    Taka porażka boli najbardziej - nawet jeśli to tylko 1kg.


    Czekam na kolejną notkę i jestem już z powrotem na blogu:):):*

    OdpowiedzUsuń
  6. A może trzeba po prostu ten odtwarzacz podładować?
    Domyślam się, że nie było Ci łatwo samej w obcym kraju.
    Czy to wtedy zaczęły się Twoje incydenty z wymiotowaniem?

    Patrzę na Twoje bilanse i coraz bardziej mam ochotę pójść w Twoje ślady...

    OdpowiedzUsuń
  7. Kazda z osob ktora jest z ana ma taka historie, one sa takie ciekawe i inspirujace.
    Ciesze sie ze wracasz juz do siebie!
    Trzymaj sie!!!
    Dopiero teraz zauwazylam, ze regularnie odpisuje Ci na posty a Ty przestałas mnie odwiedzac i nie masz mnie na iscie blogow ! Dlaczego :( ?
    Trzyamj sie !!
    ....GzD...xoxo

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak ja kocham Twoje bilansy!
    Powinnaś napisać jakąś książkę o swoim życiu. Na pewno bym kupiła! Generalnie nie lubię takich długich wpisów na blogach, ale Twój mogłabym czytać i czytać i zawsze mi mało :)

    OdpowiedzUsuń
  9. jak zwykle perfekcyjny bilans :) tak się zastanawiałam ostatnio.. mówiłaś, że trudno Ci przestać codziennie się ważyć, a nie bardzo się wagą chwalisz. ;] Twoja historia jest bardzo wciągająca, fajnie że ją tu nam opisujesz :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mi też niedawno zacięło się mp3, więc poczekałam aż bateria całkiem padnie, potem naładowałam i działa ;)
    Historia bardzo dobrze mi znana, ja także zaprzepaściłam bardzo dobrą jak dla mnie wagę. Najważniejsze, że cały czas się staramy ;)

    OdpowiedzUsuń